Od dłuższego czasu Stefan Darda zajmuje się głównie twórczością prozatorską, jednak po fascynacji poezją pozostało wiele wierszy, które przypadły do gustu czytelnikom. Autor nie wyklucza powrotu do tej pasji.
Poniżej przedstawiamy kilka wybranych wierszy, które powstały już jakiś czas temu.
Od dawna interesuję się leżeniem
W otoczeniu rozjaśnionej dźwiękami letniej nocy
Pasjonuje mnie również
Rzadko spotykane dziś łowienie chwil
Pośród pachnących życiem
Gorących rozświerszczonych traw
Patrzę wtedy
Na atramentowo-złote
Albo biało-niebieskie
Wiszące nade mną
Szczęście
Notarialnie zapiszę
Jak przyjdzie pora
Nie wysyłajcie mnie do nieba
W metalowej puszce
Nie chcę stać na kominku
Połóżcie tak jak lubię
Bym swoim hobby
Mógł cieszyć się także
Podczas brakujących do kolekcji
Kruczo-białych miesięcy
* * *
Niech mi się nie zdaje, że jestem kimś więcej,
że życie mam inne i warte niemało.
Trochę tu postękam, trochę się pokręcę,
ani się obejrzę, gdy do drzwi nieśmiało
stuknie nocny żniwiarz z ostrym sierpem w ręce.
Otworzę bez zwłoki, wszak to nie wypada
gościa nie zaprosić znużonego drogą,
usadzę przy stole, niechaj opowiada
o tym, kogo spotkał wieczorową porą,
z kim ostatnio pijał, z kim wieczerzę jadał.
Odpowie: „Nieważne, posiedźmy tu chwilę,
zanim wybierzemy się w podróż daleką.
Powiedz mi mój bracie co wspominasz mile,
a co w sercu twoim zadrą niepomierną?”
Prędko mu odpowiem: „Jeśli się nie mylę,
najbardziej mnie martwi to, że krótkie życie,
które się starałem spędzić w miarę godnie
skończy się pod ziemi ciężkawym przykryciem
i nie ja określę w którym miejscu spocznę,
nie ja zdecyduję o dalszym pobycie
na tym świecie pięknym.” „Cóż tak to się zdarza
- on mi na to rzeknie – że tych kilka dekad
jest tylko ułamkiem, cząstką kalendarza,
która wprost zależy od woli człowieka,
a reszta spoczywa już w rękach grabarza.”
* * *
znam kilku samobójców
wciąż bardzo ich lubiąc
żałuję
że nie widzieli dzisiejszego wschodu
i nie ogrzała ich zeszłoroczna jesień
(choć tego nie jestem do końca pewien)
popełnić
w znaczeniu słownikowym
to znaczy zrobić coś złego
i chociaż książki czasem kłamią
kto wie
może akurat w tym przypadku
mylą się niewiele
za dwa miesiące wiosna
wybierając wolność
odeszli zbyt prędko?
nie mnie o tym sądzić
i ich
zdrowie piję
mroźnym zapachem
ożywczego wieczoru
* * *
W wieczorów marca topniejącym chłodzie
Niespodziewanie klangor żurawi obwieści
Nadejście cieplejszych nocy kwietniowych
Sadzawki wnet niezwykłą zakwitną rozmową
Zielenią buczyny zabłysną
Wiatr ścigający się z czasem w ogrodach
Przystanie chcąc wy-szeleścić
Ledwo słyszalne
Słowa:
"...i znów...tak szybko...pora już...
ozdobić wazon...naręczą bzu..."
Ułożę w ogień drewno brzozowe
Wśród mgieł niepokalanych spocznę
W zapachu najwonniejszego kadzidła
Smakując wiekuiste tchnienie nocy
Usłyszę słowików majowych
Głosy:
"...różnie los...swoje płótno...przędzie...
może...następnej wiosny
innym zachwycać się...światem...
...będziesz..."
* * *
Mróz za oknem krzepko trzyma
Zima
Drew się w piecu ogień ima
Zima
Czas się w miejscu nie zatrzyma
Przyjdzie ciepła i radosna
Wiosna
Na trumneczkę się podrośnie
Sośnie
* * *
Przez te wszystkie wieloletnie nudy
Postanowiłem że skręcę kark
Tobie
Nic do tego
I tak nie zauważysz
Wpatrzona w modę oraz sukces
Skręcenie karku w moim wieku
Może nie wyjść na dobre
Nam
Jednak
I tak już chyba
Jest to zupełnie obojętne
Niech ten bolesny zabieg
Będzie hołdem dla młodego ciała
Jej
Przecież
I tak nie obejdzie
Oglądający się ryzykownie
Stary pokurczony dureń
* * *
W „Zamkowej” restauracji
Bez dania racji
Siedzę i patrzę bezczelnie
Jak goście weselni
Delikatnie na paluszkach
W wielce strojnych ciuszkach
Płyną nieśmiałym krokiem
Spłoszony wzrok za spłoszonym wzrokiem
Po czym jak duchy w ciszy grobowej
Znikają za drzwiami sali balowej
Choć czasu mam niewiele
Ze cztery piwka strzelę
Poczekam aż wesele
Na dobre się rozkręci
Nurtuje mnie pytanie
Czy ci panowie, panie
(w tym także ksiądz w sutannie)
Wciąż będą tacy święci
* * *
Trochę hałasu, minut niewiele
Przed drobnym trzęsieniem ziemi
Będzie już chyba ze dwie niedziele
Jak Cię pod oknem zarżnęli
Moje dzieciństwo tuląc w ramionach
Martwa padałaś przed progiem
Dziś Twoja droga jest już skończona
Wciąż bardziej pusto w ogrodzie
Widok daleki dzisiaj ogarniam
Kolory wiosny na łące
Lecz zawsze smutny już pozostanie
Pejzaż bez wierzby płaczącej
* * *
Strudzony aktem osadzania istnień nowych
I w pień pijany przejrzystością szmaragdową
Zasypiam ciężko-płynną myślą przytłoczony
że tylko we śnie dorosłymi was odnajdę
Na wietrze lekko pośród chmur i myszołowów
Unosząc się w niezwykłym tańcu nieboskłonnym
Obudzę dzień bez żalu - wiem że to nie koniec
Gdy przyjdzie czas pójdziecie już przetartą drogą
Będziemy w sobie się kołysać i ze sobą
Tańcząc po drugiej nieskończenie lepszej stronie
* * *
Trochę się boję
Lecz przecież z drugiej strony
Nie-śmiertelnie
Czekają tam na mnie Bliscy
Z każdym zamknięciem powiek
Bliżsi
* * *
Radość!
Wielka radość w wielu domach
że taki popyt
że mnożą się nieboszczycy
Cieszą się detaliści i hurtownicy
Na rok zapewniony dobrobyt
Karmiony sprzedażą chryzantem
Granitów wiązanek i zniczy
Na tłocznych alejkach zawody
Czekane gdzieś od listopada
Kto piękniej przystroi groby
(Niech żyje nam moda cmentarna)
*
A kiedyś gdy będę zaspany
Wtulony w ziemisty chłód nocy
Nie wparowujcie z kwiatami
Pod pachą trzymając kalendarz
Bo głos usłyszycie zza grobu:
Jeżeli mnie chcecie pamiętać
W ten jeden jedyny dzień w roku
To bardzo proszę wypieprzać
I dajcie mi święty Spokój
* * *
Chciałbym napisać wiersz
Lecz nic z tego
Nie będzie
żałobnych literek nieporadnie porzuconych
Na stronicy
Koloru kapitulacji
Zeskrobuję mgłę ze źrenic
To na nic
Chrome dłonie
Z powiązanymi na supły palcami
Nigdy nie pozwolą
Wyrazić tego
Co naprawdę
Chciałbym przekazać
Wierszem
Są moje godziny
Których nie przeczytacie
Których nie potrafię oddać
Zbyt mało siebie znamy
Zbyt mało znam siebie
* * *
Jestem mistrzem
Krótkiej formy
Z góry świetnie mnie widać
Miliony naniebnych reflektorów
Oświetlają przychylnie
Każdą kolejną odsłonę
Zadziwia mnie
Uprzejmie niegasnąca
Ciekawość świateł
Wiedzą przecież
(Tyle razy już to grali)
że sztuka skończy się banalnie
Aktor ukłoni się nisko
I zamykając nad sobą wieko
Zejdzie w pod-ziemia obrotowej sceny
Na której
Przez świetliste mgnienie gwiezdnych oczu
Zabłysnął
* * *
Nie patrz tak na mnie!
Wiesz przecież że z każdą chwilą
Czuję się bardziej nie-zręcznie
Złości mnie nawet zbyt głośne tykanie zegara
Od zawsze
Siedzisz w tym mrocznym kącie
Prawie niewidoczny
Malujesz
Po starej znajomości
Mógłbyś nie być aż tak dokładny
Uwieczniasz każdy mój siwy włos
Każdą zmarszczkę
Zobaczysz
Zaraz wstanę
Wyjdę trzaskając drzwiami
A Ty
Będziesz musiał po mnie posprzątać
Zatrzeć obraz
Który sam stworzyłeś
* * *
W dzień taki jak dziś
Przy-sadziste chaty
Na obrzeżach wsi
Wtulają się
W zesłaną z nieba
Białą ciszę.
We wnętrzu jednej z nich
Dobroduszny,
Stary zegar
Sercem kołysze
Wolniej niż zwykle,
Bardziej dostojnie
Cedząc słowa.
Czeka spokojnie
Piec chlebowy,
By ktoś go nakarmił
Ciepła obrokiem.
Zawiany szczęściem
Pejzaż zimowy
Do ukwieconych
Mrozem okien
Przykłada śnieżną głowę
Zdziwiony,
że nie ma nikogo,
Kto chciałby zaczerpnąć
Studziennej, ożywczej wody.
* * *
Czy to aby nie ja
Miałem
Odkrywać nowe lądy,
żeglować poprzez nieznane morza
I łowić każdą chwilę
W perfekcyjnie utkane sieci marzeń?
Chwila!
Dziś morze się marszczy,
Horyzont jest nieco zamglony
I chyba nawet trochę pada...
Posiedzę jeszcze
W tym zatęchłym portowym barze.
- Barman!
Jeszcze jedną kolejkę
Całkowicie niechcianych zdarzeń!
* * *
Ach jakże cudne
och jak działkowe
są te ogródki
(głowa przy głowie)
Troszkę zieleni
natka pietruszki
porek marchewka
(od piwa puszki)
W sobotni wieczór
siedzą na kupie
grill tuż przy grillu
(dupa przy dupie)
Gdzieś tam daleko kwitną przestrzenie
a światy o jakich nie śnili
modlą się w ciszy do swego boga
by nigdy się tam nie zjawili
Nie angażuję się zbyt mocno
w nasz związek
lecz przyznaję - czasem strach mnie ogarnia
że mogliśmy się nie spotkać
Często o tobie myślę
jednak gdy jesteś blisko
i wręcz się o mnie ocierasz
droczę się
uciekam...
i tak wrócisz
przecież jesteś
śmiertelnie zakochana
i twoje życie beze mnie
nie ma sensu
Wieczorami kładziesz się obok
łagodnie ze sobą oswajasz
żebym się kiedyś
na śmierć nie przestraszył
troskliwie kładziesz
na moim wciąż gorącym czole
zimną kościstą dłoń
* * *
To już ponad dwa lata
Kiedy się widzieliśmy
Przed_ostatnim razem
Sadzili wtedy brzozy
Dziś są już wyższe ode mnie
Tylko ty wciąż taki młody
Wokół wrzesień
Smutkiem malowany
Tępo wpatruję się w szybowce
Przelatujące nad nami
Wiem dlaczego nie spadają
Tyle szkół pokończyłem
Lecz głupi jestem
I takim na zawsze zostanę
Przy twoim krzyżu
Jak on bezradnie rozkładając ramiona
Nie obejmuję prostej prawdy:
...ludzie umierają...